Puchar Tarnowa #1 Lasek Lipie
-
DST
59.00km
-
Teren
31.00km
-
Czas
03:04
-
VAVG
19.24km/h
-
VMAX
57.00km/h
-
Temperatura
15.0°C
-
Podjazdy
200m
-
Sprzęt Specialized Hardrock
-
Aktywność Jazda na rowerze
Niedawno słyszałem że jeden wyścig to jak kilka treningów. Czyli że teraz mogę odstawić rower i nie jeździć co najmniej przez tydzień :) No więc wstałem rano, do kościoła, jakieś jedzonko i do Lipia, z bratem. Zjazd kawałek lasem na Marcince. Zapisuję się w biurze zawodów, numer 99. Myślę sobie fajnie- Jorge Lorenzo w MotoGP z takim śmiga :) Było jakoś koło godziny 11, tutaj już jeżdżą a ja nie mam objechanej trasy, ale ważniejszy problem-nie mam pary w nogach po wczoraj. Jakoś w pustej przestrzeni wjechałem na trasę, gdzieś tam z boku spoglądał barteko. Trasa objechana lajtowo, parę trudniejszych miejsc ale problemów zbytnich nie było. Ale trasa strasznie długa, podobno 5 kilometrów, no jakby nie było w porównaniu do wczorajszych 3,5 to trochę dużo.
W międzyczasie jakieś rozgrzewki, rozmowy, Sławek zerwał łańcuch, szkoda :( Start coraz bliżej, Lechita skończył jazdę, wskazówki odnośnie startu. Jeszcze chwila kręcenia, podjeżdżam pod start i aaaaahhhhhaaaaa większość się już ustawiła. Jakoś przepchałem się na lewą stronę bo po prawej piach :) Jakoś krzakami udało mi się przebić do drugiego rzędu. Nie ma to tamto, skoro nie ma pary w nogach to chociaż start musi być z pier***ciem. Sygnał do startu i niczym dojazd do pierwszego łuku na torze w Mościcach, nie ma mowy, nie odpuszczę. Ciasno, walka aby się złożyć przy słupku-no i jestem 4 albo 5 na wyjściu na prostą :) Gdybym się tam wyłożył na tym słupku, to oj nie chcę myśleć coby się działo, 10 osób na ziemi jak nic. Jedziemy po tym prostym, zaczęło się robić trochę ciekawiej :)
W sumie pozycja wydawała się dobra bo nie będzie tłoku i ominę zamieszanie. Po chwili się okazało że to ja byłem w centrum tego zamieszania :/ taki mały trawers po z błotkiem, przednie koło spadło i bum, szybko się zebrałem chyba tylko dwóch mnie minęło. Kawałek dalej był zjazd, koleś pół metra, może metr przede mną przelatuje przez przednie koło blokując przejazd. Hamuje, staram się ominąć, nie da rady, bach-też leżę. Szybko na bok coby innych nie blokować, zbieram się, no to już jestem przy końcu. Staram się coś odrobić, kurcze nie ma czym, jadę niby coś odrabiam, wyprzedzam najpierw jednego, później jeszcze 2 gości. Patrzę na czas, ej nie ma czasu. Aha czyli Sigma została w piachu, albo w liściach. Kto go tam wie. Gdy przejeżdżam przez metę krzyczę do brata że zgubiłem licznik gdzieś na początku-rozpoczęła się akcja poszukiwawcza, a ja co? jadę :)
Dalej w zasadzie już bez zbytnich historii, parę osób wziąłem, parę mnie wzięło, ale głównie to była elita i juniorzy. Raz gdzieś tam przestrzelony zakręt minimalnie, ale gorsza rzecz napęd zaczął skakać jak najęty. Nie wiem jakim tempem jadę, wiem że dogoniłem gościa w żółtej koszulce na czerwonym rowerze a ten jak spiął tyłek to tyle go widziałem, po co on z tyłu jedzie skoro może z przodu? Fragmentami coraz więcej piasku, że tak powiem nawierzchnia się zaczyna rozsypywać. Czasem mijam kogoś z defektem, no dobra jest grzechotka, czyli że co? nie ma dubla :) Nie wierzę, mogłem odpuścić ale nie trąb, robim co możem jadę dalej. Ostatnie kółko, przejazd blisko mety, słyszę że jest licznik. W końcu jestem na mecie, nogi w miarę ok, kondycyjnie spoko, ale problem w tym że jechałem dieslem. Prawdziwa jazda zaczyna się tam gdzie w dieslu kończą się obroty, a ja się dziś nie mogłem wyżej wkręcić.
Rozmowy na mecie, oczekiwanie przy ścianie płaczu na wyniki, w międzyczasie bigosik. Później dekoracja, biłem brawo :) Losowanie nagród-dostały mi się żółte stopki/skarpetki, znaczy początkowo były białe ale i tak nie mój rozmiar bo 41-44 więc wszystko mi jedno :P są wyniki, czas najszybszego orła 1:01,40 o ile się nie mylę, a mój 1:10,42 i 14 miejsce na 17 zawodników. 9 minut straty hmm gdyby to było wczoraj to byłbym załamany, teraz pozostaje spory niedosyt bo wypoczęty myślę ugrałbym kilka minut :) No i szkoda błędu z początku trasy, ale za to start był zajedwabisty :)
Odnośnie licznika, ktoś znalazł go na trasie i odniósł do Biura Zawodów, tata czy brat odebrał, nawet nie wiem i znalazł go ktoś(podobno z Team Bieniasz Bike) kto szukał sztycy/siodełka, bo tak też brat się na trasie dowiedział. Dobrze że się znalazł bo gdzie ja taki drugi znajdę za takie piniądze :)
No ale dziś mogę powiedzieć piękne zawody, bardzo ciekawa trasa, miła rywalizacja i nawet pogoda dopisała :) Podziękowania dla wszystkich których wymieniłem czy też nie :P Kto nie był, niech żałuje.
Bilans:
+skarpetki
+bigosik
+mnóstwo frajdy
-20zł
-pocharowana noga
-przecharowanie pod okiem, ale tak to jest gdy się wyprzedza krzakami
-świadomość posiadania napędu który już dawno powinien być w koszuPierwszy łuk
© labuduPodjechać też trzeba
© labuduPedalimy
© labudu