Komowo
-
DST
97.00km
-
Czas
03:20
-
VAVG
29.10km/h
-
Podjazdy
1100m
-
Sprzęt Scott Foil Premium Di2
-
Aktywność Jazda na rowerze
Pomysł chodził od dawna po głowie, gorzej z wykonaniem. Dziś umówiłem się z Marcinem K, mimo że raczej nadawaliśmy się na odpoczynek niż na konkretniejszą jazdę. Do Marcina mam 11 km, jechało sie naprawdę ciężko, ale skręcam w boczną uliczkę i z naprzeciwka jedzie Marcin- no chociaż zgraliśmy się idealnie :D Później wzdłuż Dunajca i w kierunku na Zakliczyn. We Wróblowicach mały problem, Marcin złapał kapcia, miałem łatki, załataliśmy ale pompki brak. Akurat jechał jakiś kolarz i pożyczył pomkę, swoją drogą zajefajna, Marcin nabił do 8 atmosfer :D Udało się i jedziemy dalej, na moście w Zakliczynie troche szybciej, rondo i na Melsztyn. Tam wcinam batona bo pasuje nabrać sił przed górkami. Skręt w bok i oczekiwanie na podjazd, tym razem wyczekałem pod kościół żeby się za wcześniej nie zajechać. Jakoś tak początek spokojnie, nie czuję się zbytnio na siłach. Marcin też nie najlepiej ale w koncu mu odjeżdżam bo stwierdził że to nie jego podjazd. Im dalej w podjazd to szło jakby lepiej, na górze zawracam, jadę kawałek i przyjeżdża Marcin. Czas był prawdopodobnie na KOMa, bo Marcinowi niewiele zabrakło, no a na kole to mi nie jechał, ale mój gps wyjechał gdzieś w pola. Dalej dokręcanie na zjeździe po serpentynkach, łuki na ile można nie znając trasy, tam pan ze Skody jechał to nie dało się ściąć jednego. Zjazd do stacji benzynowej, w sumie nie wiem gdzie ten KOM się kończy, udało się wygrać :) teraz tylko czekać na grupę szaleńców pobijających ten czas na zjeździe. Później spokojny dojazd do Porąbki, przy okazji sprawdzając gdzie są segmenty. W Porąbce jakiś pogrzeb wiec przejeżdżamy cichaczem obok kościoła. Na podjeździe Marcin mi zdecydowanie odjeżdża, jednak te tony na ściankach to jest problem, miałem odpuścić już szybkie podjeżdżanie bo szans z Marcinem nie mam, a też nie czuję się najlepiej. Później staram sie jechać równo z Marcinem aż on trochę zwalnia, ja przyspieszam i wychodzę przed niego. Zaczęło się trochę więcej nierówności na drodze, a na jednej hopce wyprzedziłem skuter. Więc zaczęła się jazda na maxa, na górze był prawie zgon znaczy się pojechane na maxa. Do Grześka zabrakło 3 sekundy, będzie trzeba spróbować jeszcze kiedyś. Od razu zjazd w dół, nawet się udaje płynnie zjechać, już na mocne dokręcanie nie ma sił, ale coś tam jadę, na koniec sobie przestrzeliłem skręt i pojechałem na wprost. Na zjeździe zabrakło 7 sekund do KOMa, sporo jak na taki zjazd... Zaraz przyjeżdża Marcin, trzeba się schłodzić więc chwila przerwy w sklepie. No dobra- ponad pół godziny bo czuć już tą jazdę. Przy okazji zabawa ze stravą wiec nowy zapis będzie.
Rowery na postoju © labudu
Droga powrotna była dosyć ciężka. Pierwsze co to podjazd na Bocheniec, nie bardzo jest czym jechać w nogach więc gdzieś za połową decydujemy że odpuszczamy bo czas i tak byłby lipny. Teraz zjazd, trochę wieje ale udaje się zrobić tymczasowego koma. średnia 61km/h, co ciekawe pokazało nam takie same czasy 1:06, ale o 0.001s szybszy był Marcin, ale i tak następnego dnia pobił ten czas Piotrek. Dalej Godów od Groty, czyli chwila przygotowań do podjazdu, 10% podobno tam jest. Startujemy, Marcin początkowo dobrze, później spuchł, ja kręce tym co z sił mi zostało, na koniec się wypłaszczyło ale jak to zazwyczaj bywa już nie bardzo było czym rozkręcać. KOM niby wpadł ale można to zrobić szybciej. Dalej już decydujemy się na jazdę w kierunku Tarnowa, gdzieś za Łysą Górą mapa pokazywała że droga jest, ale droga się skończyła i musieliśmy wracać. Już wielkich górek nie było, może z jeden podjazd i zaczęły się pojawiać tereny bardziej znajome z Maratonu Wojnickiego. Przejeżdżamy Wojnicz, podjazd w Zgłobicach poszedł słabo, nie jechał żaden tir żeby się złapać. Zgłobice Koszyce Świebodzin i do domu.
Porąbka © labudu