Debiut na szosie, Klasyk Beskidzki 2015
-
DST
70.00km
-
Czas
02:45
-
VAVG
25.45km/h
-
VMAX
79.60km/h
-
Kalorie 2536kcal
-
Podjazdy
773m
-
Sprzęt Scott Foil Premium Di2
-
Aktywność Jazda na rowerze
W czwartek wieczorem się dowiedziałem że mam wolny 1 maj. Kolega mnie namawiał na Klasyk Beskidzki, wahałem się ale w końcu się zdecydowałem. Założyłem żółte opony, jakoś przed 8 wyjazd, sklepy pozamykane dobrze że są stacje benzynowe. Wziąłem od Krzyśka żel i jeden miałem z losowania z Pucharu Tarnowa. Dętke też profilaktycznie wziąłem od niego, chociaż kapeć to od razu oznacza koniec zabawy bo co to za frajda przyjechać w ogonie. Koło 9 melduję się miejscu, jeszcze w telefonie gps mi zaświrował i musiałem jechać na tzw czuja, ale akurat trafiłem od razu, większym problemem było to że nie działało endomondo. Nie wiem, z 15 minut przed startem dopiero zadziałało. Nawet się rozgrzać zapomniałem bo cały czas endo próbowałem uruchomić :) nie no żartuję, zapisałem się, nawet sporo numerów zostało. Ostatecznie wystartowało coś ponad 280 osób. Krótko mówiąc będzie masakra na starcie. Ustawienie w sektorze to istna dżungla, o sektorach jak w mtb tutaj chyba nie słyszeli. Jest ekipa BikerSportu i ISportu i to w sumie z nimi spędzam większość dzisiejszego dnia. Jadę na rozgrzewkę, najpierw gdzieś pod tamę ale miejsca mało i śledziłem Mirka który jechał gdzieś bardziej na otwartą przestrzeń. Pogadaliśmy chwilę, z 6 km przejechaliśmy i już ustawiają do startu. Mirek grozi że się odegra za trenażery w zimie, w sumie ma szanse na podjazdach, ale zobaczymy. Do sektora wjechałem wcześnie, aby być dosyć z przodu bo jednak boję się tego tłumu na starcie. Jestem w miarę z przodu, później ludzie jakoś dochodzą z boku, z góry i z podziemi i jestem pewnie koło setki. Rozglądam się dookoła, niby pierwszy raz na szosie a osób całkiem sporo znajomych. 2-3 osoby obok mnie stoi Arek z Gorlic, gdzieś z tyłu Bike Brothers, Supreme Style Mates, gdzieś tam Wojtek z Sokoła mignął obok, z przodu widzę Filipa Twomarku- kolejna szansa na odegranie się za zimę z trenażerów. Oczekiwanie na radiowóz i inne pierdoły. W końcu wychodzimy z parkingu na główną drogę, masę ludzi się wpycha spoza sektora, taka polska dzicz. Jeszcze jak wyjechaliśmy to dwa auta przejeżdżają, drugie potrzebuje dużo więcej miejsca, nie bez śmiechu mija mój komentarz żeby zrobić więcej miejsca bo kobiete wysłali w taki tłum. W końcu zbiera się grupa i ruszamy, z początku delikatnie, wpinam się w bloki i patrzę dookoła i palce na klamki.
Jedzie ktoś na szose w tlenie? © labudu
Ktoś to organizuje © labudu
Wyglądam jakby 20kg mniej © labudu
Uważać trzeba bo skończyć na asfalcie to żaden problem, do tego dziury na asfalcie. KIA driver chyba pomylił sobie rundę honorową z rundą kwalifikacyjną F1- ciężko było za gościem nadążyć. W jednym miejscu jak peleton shamował to rower stanął mi z lekka bokiem, te opony dobre są, trzymają i lekko się kręcą, ale przy nagłych hamowaniach to potrafią wężyki po asfalcie narysować. Dojeżdżamy do skrzyżowania, hamowanie, czuć zapach palonych klocków, jedziemy w lewo, chorągiewka i zaczyna się jazda. Na początek formowanie szeregu czyli 3 kilometrowy podjazd ze średnim nachyleniem 7%. Byłem trochę zdziwiony jak lekko to idzie, na początku był tłok, później się trochę przeluźniło. Jadę obok Maćka z isportu i w sumie dosyć długo jedziemy blisko siebie. Do tyłu się nie oglądać, nie chcę się dołować ile tam ludu. W sumie tylko po to się tutaj jedzie szybciej żeby nie jechać w tłumie z trzepakami. Ze dwa mocniejsze zrywy na tym podjeździe ale wszystko się trzymamy, wyjeżdżam na górę, coś się rozglądam, jestem w pierwszej grupce, jest nas może z 15, może więcej nie widzę. I zaczyna się zjazd specjalnie nikt tam nie chce ciągnąć, co za polityka. Myślę sobie spróbuje. Ktoś tam uciekł do przodu, to tak dospawaliśmy. Później kawałek płaskiego też jakoś ze współpracą ciężko. Jadę trochę z przodu ale nie dam się tyrać. Zjeżdżam na bok, a ludzie za mną. Widać wszyscy liderzy i każdy zaatakuje dopiero na ostatnim podjeździe. Po wyścigu Arek się śmiał że jak próbowałem zjechać ze zmiany to reszta jak wahlarz zjeżdżała za mną i bywało niebezpiecznie. Ja zwalniam inni też zwalniają- barana sobie znaleźli.
Z przodu mniejszy tłok © labudu Jakoś po 10 km, w Jaszkowej ciągnę kawałek, ale widzę że szału z nogą nie ma zjeżdżam, ale nikt nie ciagnie zbytnio- bajabongo normalnie. Ciekawe jak tył jedzie, kawałek przed Brunarową znowu wychodzę do przodu, myślę pociagnę trochę może coś ruszy. Ale gdzie tam, nic nie jedzie, myśle jadę z przodu, może jakieś fajne fotki będą jak prowadzę peleton a i tak tutaj o nic nie jadę. Akurat w Brunarowej obok kościoła sporo osób stało ale fotek żadnych nie widziałem stamtąd. Później jakby zjeżdżdżam do tyłu, Skrzyżowanie, Filip rusza w ucieczkę, też chyba próbowałem się złapać ale nie było wielkiego sensu. Gdzieś później gnieciemy się po płaskim, peleton mija Wojtek w aucie i mówi że druga grupa nas goni. W peletonie wywołało to śmiech, że dziwne by było gdyby nas nie gonili. Ewidentnie chcieli żeby grupy się zjechały. Dalej jeszcze Filip coś próbował ale nic się nie udawało, w pewnym momencie patrzę a jadę sam kilkanaście metrów przed resztą- no dobra, wracam bo sam nie dam rady. Z tyłu pewnie się śmiali że trzepak nie umie na szosie jeździć i się wozić.
Mercedes jako serwis- powodzi się © labudu
Ja to ten czwarty, Filip prowadzi © labudu
Jedziemy jedziemy, pytam się Maćka który kilometr- ja oczywiście dalej bez licznika jeżdżę, Pytam Maćka który kilometr- 25, o fajnie a dopiero wyjechaliśmy. Na Skrzyżowaniu w lewo i widać że będzie jakiś podjazd, wyciągam batona, raz gryzę i zatrzęsło rowerem i baton poszedł na asfalt. Ciekawe czy go ktoś rozjedzie. Podjazd dosyć mocno, 11% tam maksymalnie chyba było, był gorszy moment ale postanowiłem się sprężyć bo to jedna górka a dalej to jakoś pójdzie z grupą. Na asfalcie napisy niczym z protouru, fajnie że nawet o to zadbali :) Podjazd minął dosyć szybko, utrzymałem się w grupie i to nawet tak w połowie a nie podjeżdżałem w czubie tylko raczej ze środka. Na zjeździe dosyć dziurawo, wyprzedza mnie Batek, ja tak staram się uważać trochę żeby kół nie porozwalać. Wyjeżdżamy na fajne otwarte tereny, widać daleko, ale za chwile ostre hamowanie, skrzyżowanie i pełny ogień. Ciężko się utrzymać w grupie, trochę się rozciąga ale daje radę. Może nikt nie urwie przerzutki tak jak wcześniej. Teraz trochę szarpanie ale ciągle mocno i zakręty. Gdzieś tam, Bartek poszedł mocno do przodu, Maciek próbuje uciekać, dołaczam do niego bo na finisz na ostatnim podjeździe nie ma co liczyć, ciągniemy może kilkaset metrów ale widać trzymają nas na dystans wiec to dalej nie ma sensu i na mostku czekamy na grupe. Za mostkiem wydaje się uspokaja, jadę koło Filipa z przodu grupy, ujechaliśmy niecałe 2 kilometry, coś miękko, patrzę na koło kapeć. Patrzę czy coś jeszcze na tym ujadę, niby jadę ale widać szybko ucieka i zaraz jest już na zero. Zatrzymuję się na poboczu, akurat przy dwóch turystach na rowerach. Mają pompke bo ja oczywiście nie zabrałem. Całe szczęście miałem zapasową dętkę. Wprawy w zmianie dętki na trasie też niewiele, do tego nerwy że może jeszcze uda się do sensownej grupy załapać. Według endo dętke zmieniłem w 8.5 minuty, no szału nie ma. Tyłka nie urwało w każdym razie. Przejeżdżają dwie grupy, po cichu liczyłem że uda mi się złapać do grupy Daniela, niestety przejechała, trafiłem dopiero na czwartą grupę. Przed czwartą grupą jechało dwóch kolarzy, ja wyjechałem z 50 metrów przed grupą i chwila zastanowienia czy się wozić w peletonie czy próbować samemu. Słynne hasło dopóki walczysz jesteś zwycięzcą i postanowiłem ruszyć sam. Najwyżej będzie wstyd jak mnie złapią. Mijam pierwszego kolarza jadącego przed grupą więc chyba nie jest źle, powoli odjeżdżam grupie, mijam Wojtka z Tarnowa- myślałem że zrobimy jakiś wspólny pościg - nie ma szans, Wojtek już bez sił. Więc jadę sam. Wygląda na to że powoli odjeżdżam, ciekawe ile do mety. Dojeżdżam do Uścia Gorlickiego, skręt w prawo i do góry. Nie wiadomo czy cisnąć czy nie, bo w sumie nie ma po co, pewnie i tak już jestem dwieście któryś. Pierwszej grupy na pewno nie dogonię.
Koniec ciągnięcia © labudu
Podjazd podjechany tak średnio na jeża, oglądam się do tyłu widzę grupę, z przodu jadą jakieś niedobitki z 3 grupy. Jakieś aparaty na poboczu, zwalniam bo może to fotoradar a szkoda mandat dostać. Bezpieczeństwo przede wszystkim, wyjeżdżam do góry, na wypłaszczeniu mijam tych niedobitków, pewnie się zastanowili co gośc tutaj robi jak tak wyprzedza. No przykładowo kolega z Bieniasz Teamu odpuścił bo i po co jechać dalej. Może nie miał dętki, może jest przeznaczony tylko na zwycięstwa- nie wiem. Ja jadę swoje, zjazd w dół, coś leżało na środku asfaltu, kilka delikatnych zakrętów, trochę więcej gór. W Kunkowej wcinam żela, bo tak myślę do mety z 20 km to wypada coś dotankować. Jadę już mocniej bo do mety bliżej to myślę nie zajadę się już, chwilka jazdy po wsi i widzę na asfalcie napis 2km. No niemożliwe jakiś błąd, za chwilę widzę kościoł czy co to było i skręt w lewo. No faktycznie to juz ostatni podjazd, patrzyłem na google street view. Skręcam w lewo- no dobra to teraz na maxa. Widzę busa jadącego za poprzednią grupą w górze podjazdu. A za busem reprezentanta Bike Brothers Oshee Team, mają forme chłopaki :) Ostatni podjazd 1.2 km jak to mówią w trupa. Z początku mocno aczkolwiek delikatnie, coś tam przycisnąłem, minąłem Harnasia z BBOT dojeżdżam do busa. No nie spodziewali mnie się tak wcześnie, widać nikt nie patrzył w lusterka ale jak dojechałem blisko to akurat zjechali. Drugie auto delikatnie pukam w blache i też zjeżdżają. Zaczynam wyprzedzać hurra coś się dzieje. Do mety dojeżdżam nie czując prawie nóg i czarno przed oczami, wszyscy myślą że jestem kolejną lamą z danej grupy, ale czas był przyzwoity, strava podaje że tylko 29 sekund gorszy od zwycięzcy na ostatnim podjeździe. Czyli jakbyśmy równo zaczęli to byłaby pierwsza dziesiątka i podium w kategorii.... a maks to 15 miejsce myśle. No ale tak nie było, jestem 105 na 265 osób które ukończyło. Strata do zwycięzcy 9:56, sporo.. odliczając zmianę dętki nie wychodzi tak źle biorąc pod uwagę to że jechałem sam już tak jakoś bez motywacji. Debiut jak się patrzy, nawet w pierwszej setce nie byłem, taki trochę wnerwiony jadę w kierunku biura zawodów które jest de facto 5 kilometrów od mety :P
Peleton © labudu
Trzepak w daszku © labudu
Ale zatrzymuję się koło Matesów. Bartek podsumowuje mój występ: Łabno Ty to jednak koń jesteś żeby taki tyłek wytargać pod te podjazdy z pierwszą grupą. Przy okazji dowiaduję się że urwana przerzutka czy kapeć to nie były największe atrakcje tego wyścigu- po mecie auto przejechało po stopie, jeden gość ukręcił korbe, inny pedało a jeszcze innemu poszło kilka szprych w chyba karbonowym kole. Po chwili przyjeżdza gościu który z 5km targał na kapciu do mety- no mnie by było obręczy szkoda, ale kto bogatemu zabroni. Zjazd do samochodów, Mirek podobno wie jak tam trafić ale w sumie wystarczy jechać za innymi. Na zjeździe miła pogawędka z kimś tam, nawet trochę pokropiło. Podjazd pod zaporę w ramach rozjazdu i dalej pakowanie i tego typu rzeczy, nic ciekawego. Czekanie na dekoracje, w sumie nie wiem po co, ale zawsze miło pogadać.
Sam goniąc grupe © labudu
Było nie było, debiut udany, wynik raczej słaby ale też był defekt, opona co ciekawe nie była rozcięta , raczej dobicie do obręczy albo złe założenie dętki chociaż to sprawdzałem dokładnie. Pucharu nie ma :P ale chociaż będą fajne fotki, no i pro skarpetki :P co prawda nie fluo ale czarne ale fajna rzecz. Szacun dla ludzi z Gorlic że chce im się organizować takie coś, i to nie pierwszy raz, trzeba przyznać że fajnie to wygląda. A ja czy się odnalazłem na szosie, wydaje mi się że tak, co prawda dystans był krótki, zamieszanie na starcie ale poza tym jechało się naprawdę miło, trochę doszkolenia typu wożenie się w peletonie brakuje bo człowieka za bardzo rwie do przodu ale tutaj jestem w miarę w pierwszej połowie stawki a na mtb wożę tyły. Poza tym szosówke mam przyzwoitą, góralem zawsze odstawałem sprzętowo, teraz nie mam go wcale. Pożyjemy zobaczymy, wpis w końcu zakończony, trochę mi z tym zeszło ale jeszcze mamy maj więc w miarę aktualne :)
Ciemno w oczach © labudu
komentarze