Puchar Tarnowa MTB
-
DST
43.00km
-
Teren
24.00km
-
Czas
02:40
-
VAVG
16.12km/h
-
Temperatura
20.0°C
-
Podjazdy
700m
-
Sprzęt Specialized Hardrock
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziś odbywał się Puchar Tarnowa MTB, jako że na Marcinkę mam 2 km myślałem o starcie dla spróbowania z czym to się je. Ostatnie dni były trudne, zła pogoda niezachęcająca do jazdy, chwile pojeździłem na stacjonarnym, ale to nie dla mnie, wczoraj się wypogodziło ale znów brakło czasu, najpierw dużo pracy, później wyjazd samochodem do Krynicy.
Ale nic wstaję rano, czuję że będzie ciężko i jadę się zapisać. Nogi nie pracują jak należy, ręce bolą, dodatkowo trochę poranione, źle się hamuje. Zapisałem się, pojechałem na krótki objazd trasy bo jej nie znam. Spotykam jakiegoś chłopaczka i długi czas jedziemy razem rozmawiając. Pierwsze wrażenie, będzie bardzo ciężko, przy tej trasie trasa z IV eliminacji to pikuś. Już nawet nie wyjeżdżałem na łąkę tylko lekko ściąłem trasę. Powrót do domu, jako że mam blisko to mogę sobie na to pozwolić :)
Godzinę przed startem znów pojechałem na Marcinkę, znów z bratem. Chwilę się rozgrzałem, spotkaliśmy komandora, pogadaliśmy, startuje w tej samej kategorii co ja więc pojechaliśmy jeszcze na rozgrzewkę. 12:15 start, na starcie uwagi co do mojej białej koszulki, dużo wolnej powierzchni reklamowej :) Ja amator jestem. Na starcie 15 osób, szybko po bruku, gdzie oni się tak spieszą ? Ja nie zamierzam się z nikim ścigać, mimo to pod restauracją nadal byłem chyba koło 7 miejsca. Zjazd w teren i od razu przygoda, chłopak przede mną zatrzymał się na ostrym podjeździe i gdy chciałem go wyminąć to złożył mi się na kierownice. Szczepiliśmy się kierownicami, chwile zajęło rozczepienie, kilka osób mnie minęło i jadę dalej. Odrobiłem kilka pozycji, kawałek zjazdu zorientowałem się że nie mam tylnego hamulca. Na jednej Vce to trochę ryzyko, wyleciał napinacz linki z klamki, próbuję naprawić nic. Zatrzymuję się, naprawiłem, ale minęli mnie ci których chwile wcześniej wyprzedziłem.
Później jeszcze lekki tłok na ostrym podjeździe gdzie większość uprawiała rower-walking ja też. Dla mnie najcięższym momentem był przejazd wzdłuż zbocza gdzie rower uciekał w dół, a i pedałować było ciężko bo często pedało zahaczało o ziemię. Później utknąłem chwile za chłopakiem, ale wyprzedziłem go na łące. Dalej brakowało sił aby gonić, w ogóle początek jazdy dość trudny. Dalej dla mnie jazda przypominała zawody na twardym torze żużlowym w Tarnowie, czyli gęsiego, nic się nie dzieje. Podobnie jak na żużlu był doping kibiców, Podziękowania między innymi dla mojego brata i Lemurizy, dzięki za wsparcie. Od trzeciego, a może czwartego kółka poczułem poprawę i jechało się lepiej, tyle że nogi już nie te i szczególnie podjazd po wjeździe z łąki do lasu dawał mi się we znaki, czemu nie wiem bo zbyt ostry nie jest w porównaniu do innych. W międzyczasie przepuszczanie zawodników z innych kategorii. Zdziwiło mnie gdyż wedle mojej rachuby po 3 okrążeniu słyszałem dzwonek o ostatnim okrążeniu, coś było nie tak.
Jechałem dalej, choć spodziewałem się dublowania i zakończenia rywalizacji po 4 okrążeniach. Cały czas sądziłem że jestem na 13 pozycji. Dojeżdżam pod restauracje, spiker czyta że mam ostatnie kółko WTF? przecież mieli mnie zdublować. Cieszę się że jednak jadę cały dystans. W 1/3 okrążenia dogonił mnie zawodnik z nr 90, przecież nie dam się wyprzedzić :) Ostatkiem sił starałem się utrzymać przed nim iiii udało się :) Na bruku już nawet dobrze przycisnąłem, ale nie kolega został dobry kawałek z tyłu. Dojeżdżam na mete, patrzę brat czeka z Radkiem. Pytam który byłem - 9. Nie mogłem uwierzyć, banan na twarzy się pojawił. Pytam Radka czy dawno przyjechał, gratuluje mi i mówi że on miał dubla. Też ciekawe, bo nie widziałem aby mnie mijał, ale sądziłem że wyprzedził mnie na początku w czasie moich problemów z hamulcami. Mój czas 1:30,06, na ok 21 km, jakieś 17 minut za zwycięzcą- nie jest źle, jest zaj..... :) takiego wyniku się nie spodziewałem.
Jeszcze oczekiwanie na dekoracje zwycięzców, brawa się należą. Jeszcze w losowaniu trafiłem Brunoxa, przyda się i zwróci koszty startu :) Mecz w Toruniu nieco popsuł humor, ale późniejsze informacje już go nieco poprawiły, ręce bolą, nogi bolą, ale samopoczucie jakbym wygrał 6-tke w lotka, dla jasności nie wygrałem :P
Mniej więcej połowa dystansu to puchar, druga połowa rozgrzewka plus dojazdy. Ile przewyższenia? nie mam pojęciaOponka pracuje, wygląda jakbym miał flaka
© labuduJa na trasie, techniki brak :)
© labudu
komentarze
Do tego zawody ( maratony, a to preferuje), to bardzo duże koszty.
Wpisowe, benzyna, częsci do wymiany po zawodach. Bywało tak, ze po każdym wyścigu trzeba było wymieniać klocki, a one kosztują .. dużżżooooo... serwisowac rower itd.
więc nie wiem jak bedzie , chęci, forma.. to moze nie wystarczyć.
ale chciałabym jeszcze się zmobilzowac i poczuć to uczucie spełnienia na mecie.
Co do awarii.. cóż.. taki sport.
Dla mnie najboleśniejsza była awaria na maratonie w Istebnej w 2009r.
To był ostatni wyścig , był mi potrzebny do zaliczenia generalki, byłam w niej wysoko ( byłabym gdybym skonczyła), niestety upadek, skrzywiona przerzutka, potem urwany łancuch i do domu... I płacz, i żal.. cały sezon w jednej chwili, cała naprawde solidna praca treningowa... wszystko okazało się na nic.
zdarzyło mi sie też peknięcie haka ( i to aż dwa razy), wiec warto wozić zapasowy. Podobnie jak spinkę do łańcucha.
to nie jest brak wiary we własną formę, to jest realna jej ocena.
jeżdzę na rowerze juz kilka lat, w maratonach jeździłam 4 sezony, więc mam porównanie i wiem jak się czułam kiedyś , jak się czuje teraz .
No niestety.
Trochę lat minęło od pierwszego maratonu, więc pewnie to tez ma znaczenie ( wiek), ale największe znaczenie ma to ze po prostu w tym roku moje jeżdzenie z wielu powodów jest bardzo mierne.
Nie ma siły, nie ma wytrzymałosci, świeżości ani motywacji.
Ty jesteś na początku swojej rowerowej przygody, a wtedy też wszystko wygląda troche inaczej.
Pamietam siebie z takiego okresu... więc wiem ile było we mnie zapału, checi,ambicji.
Teraz jakieś wypalenie.
No tak bez dętki się nie ruszam, zawsze na sztycy i w Magnusie i nawet w KTM-ie, chociaż w nim mam koła bezdętkowe od ponad roku i jak na razie odpukać jeszcze mnie nie zawiodły. Wynalazek świetny, ale to jest droga inwestycja niestety, bo same opony duzo droższe.
No i jak sie nie jeździ na zawody to chyba trochę szkoda kasy.
a jak jadę na jakąs dłuższą trasę, to czasem i dwie dętki zabieram.
Życie mnie tego nauczyło.
Bo zdarzyło mi się kiedyś załapać kapcia i nie mieć dętki.. Oj bieda.
W tym sezonie, kompletnie jej nie czuję, dlatego też nie startuję.
ale to wina zimy, nieprzepracowanej z rożnych powodów i braku regularnej, konkretnej jazdy.
Zresztą ja nigdy nie byłam jakąś super zawodniczką.
Ot taki po prostu średni mara tonowy, kobiecy poziom u GG.
a w open to raczej pod koniec stawki:)
z tym ubiorem to jest słuszne podejście.
Jeździsz już bardzo dobrze, więc spokojnie możesz ubrać rowerową koszulkę.
Kieszonki z tyłu są bardzo praktyczne.
Nie trzeba wozić jakiś torebek podsiodłowych itp ( mało komfortowa sprawa).
Ja dętkę wożę na sztycy, a łyżki, imbusy w kieszonce.
Tak jest wygodniej:)
Widać, że siły Ci nie brakuje.
Co do techniki , to ją zawsze można poprawić, a że masz blisko Marcinkę to jest gdzie ćwiczyć.
Co do koszulki to amator nie amator ( wszyscy nimi jesteśmy, tylko jednijeżdżą lepiej a drudzy nieco gorzej), ale w stricte rowerowej koszulce będzie Ci po prostu zwyczajnie wygodniej i bardziej komfortowo.
Kup a się przekonasz.
Myślę sobie tak, że jak kiedyś zainwestujesz jeszcze w pedały spd i buty ( nie dla lansu, ale dla poprawy jakości jazdy i komfortu, a uwierz komfort będzie ogromny!!!), to będzie już bardzo, bardzo dobrze.
A to szczęście na mecie, ten dobry humor, to jest to słynne uczucie spełnienia po zawodach.
Uwielbiam je.
Kiedy kończyłam swój pierwszy maraton i dojeżdżałam do Błoń w Krakowie, to prawie płakałam ze szczęścia.
Trzymaj tak dalej.
A co do żużla, to jedziemy dalej:)))