Zakopane 2014
-
DST
389.70km
-
Czas
13:36
-
VAVG
28.65km/h
-
VMAX
71.00km/h
-
Podjazdy
4000m
-
Sprzęt Specialized Hardrock
-
Aktywność Jazda na rowerze
Olek chyba 3 lata temu miał plan, Leszek odkopał temat a ja spytałem Olka czy dalej go ciągnie takie coś - spytał czy mnie też- no to jedziemy :) Tylko chciałem też o Słowacje zahaczyć- Olek przeliczył kilometry- stwierdził że damy radę :) Zaczęła się oficjalna ceregiela-jakiś termin pomiędzy maratonami, informacja na forum i facebooku. Część dopingowała, część powątpiewała a reszta zastanawiała się czy jechać :) Ostatecznie na wyjazd zdecydował się Olek, Krzysiek, Wojtek i ja. Skład można powiedzieć pewny- o Olka w górach można być spokojnym, Krzysiek na szosie też sobie poradzi, z Wojtkiem byliśmy w ubiegłym roku na Liwoczu- aż się zdziwiłem jak dobrze jechał a co najważniejsze wytrzymałość miał bardzo dobrą.
Foto Czajka © labudu
Majka rwie peleton © labudu
A ja- myślę jakoś dam radę- kupiłem jakieś magnezy, żele jakieś miał Krzysiek jeszcze i co najważniejsze cieńsze opony bo na górskich to nie ma opcji. Na szczęście Kinek ma dosyć fajne takie oponki :) Kupiłem Rubeny 26x1.5 z jakimś prowizorycznym bieżnikiem- na pewno bardziej bezpieczne niż czyste slicki- deszcz czy piasek lepiej znoszą. Termin się zbliżał a prognozy pogody coraz bardziej się psuły. Już miał być zmieniany termin, ale w sumie padać miało tylko w Zakopanem. Trochę się uparłem na ten termin, telefon, ostateczne ustalenia - jedziemy. Idę w pracy podpisać listę w środę i oznajmiam: Panie Zbyszku jutro mnie może nie być, tak na 70%, chyba że będzie padać. - Dobra, w rejs gdzieś jedziesz? do Krakowa? - No prawie. Wolne więc miałem, start ustalony na 5:00 z Tarnowa lub 5:15 z Tarnowca.
W Tuchowie © labudu
Czekając na pociąg © labudu
Wojtek na podjeździe © labudu
Podjazd przed Krynicą © labudu
Czwartek - dzień prawdy. Pobudka przed 4, nie było łatwo ale łatwiej niż do szkoły czy pracy. Jadę na krótko- szkoda wozić zbędny balast- jakbym miał go mało, poza tym im mniej tym szybciej wyschnie po deszczu i mniej prania. Jadę oczywiście na żółto- ostatnio na czasie. Wyjeżdżamy jakoś za 15 minut piąta, pogoda raczej średnia, trochę zamglone i wygląda na chłodno. Na osiedlu pod zamkiem spotykamy Wojtka i pojechaliśmy pod Świt po Olka. Olek przyjechał na styk a nawet ciut później, chwilę postaliśmy pod FotoCzajka i jedziemy. Wyjazd z Tarnowa jak to w mieście- dziury, skrzyżowania ale chociaż korków nie ma. Na Tuchowskiej na zmianie jest Olek i dosyć mocno ciągnie- także nie zapowiada się lekko. Ustaliliśmy że zmiany max 5km bo więcej nie ma sensu, w sumie jest nas czwórka więc pomiędzy zmianami były spore odstępy, ja na zmianę wychodzę jakoś za Nowodworzem i też staram się jechać równo i dosyć mocno. Podjazd w Porębie, jadę równo, staram się nie zamulać. Jesteśmy już nad wulkanizacją- podjeżdża Olek i mówi: Majka- rwiesz peleton- więc zwolniłem. Dalej już nieco wolniej, zjazd do Tuchowa też prowadziłem, na prostej przed Lotosem zjeżdżam do tyłu i się wiozę. Po chwili widzę Olek je batona- myślę trochę wcześnie ale później przyjąłem podobną taktykę z jedzeniem jak On i nie było źle. W sumie to w drodze Tam jadłem kilka minut po zejściu ze zmiany. W Tuchowie generalnie taka mgła że nie widać daleko, ostatni dla bezpieczeństwa jechał z włączoną lampką a okulary momentalnie zawalały się kroplami wody. Z okularami to wgl błąd był bo wziąłem przyciemniane szkła, a słońca nie było więc lepiej by było mieć przeźroczyste szkła.
Serpentynki © labudu
Olek na podjeździe © labudu
Naprawa © labudu
Przed Siedliskami zaczęły się przygody- coś strzeliło- szprycha w tylnym kole u Olka w rowerze. Zatrzymaliśmy się na poboczu i 1:08 było zrobione. Dalej gdzieś przed Siedliskami kolejna przygoda- Olek chciał się zatrzymać, sygnalizacja wydawała się być wyraźna i dosyć wcześnie- ale skończyło się upadkiem Wojtka- chyba z racji pory przysnął sobie na rowerze. Tak naprawdę miał ręce na lemondce i nie zdążył wyhamować, na szczęście poza rysami na sprzęcie nic mu się nie stało. Dalej jedziemy, powoli mgła mija, chwilę czekamy na przejeździe kolejowym. W Bobowej liczyłem na jakąś lotną premię ale samemu się nie rwałem że się zajadę, a nikt inny nie poszedł do przodu :P Przed Grybowem radość z jazdy- poczułem minimalny luz w nogach- patrzę w dół, no korba ma minimalny luz. Skończyło się skupienie na jeździe- zaczęło się myślenie. Za Grybowem to nie bardzo pamietam jak przejechaliśmy, pamiętam tylko brukowy mostek i to że Olek pytał czy to juz początek podjazdu. Przyglądałem się suportowi, zaczałem jechać bardziej na kadencji- no coś jest nie tak bo luz wygląda nie jest na łożyskach ale na samym gwincie suportu. Na podjeździe mówię Olkowi że suport chyba mi się wykręcił, popatrzyliśmy i pasuje coś w Krynicy z tym zrobić. Podjazd na Krynicę to coś co lubię, 5% nachylenia i można równo łykać kolejne kilometry. Olek wgrał sobie jakąś nową aplikacje do aparatu i w sumie to połowę podjazdu przebawił się telefonem. Później stwierdził że nie wie kiedy ten podjazd zleciał. Na szczycie kolejny postój, w międzyczasie staram się coś pokombinować z suportem, trochę jakby wkręciłem ale z marnym skutkiem.
Slowackie pagórki © labudu
Do Zakopanego juz niedaleko © labudu
Słowackie Podjazdy © labudu
W Krynicy szukamy rowerowego- jeden jeszcze zamknięty, jeszcze 9 nawet nie ma, drugi też niby zamknięty jeszcze ale ktos jest w sklepie. Na drzwiach naklejka Shimano. Pytamy o suport, tak są, ale kluczy nie pożyczają i albo można kupic albo serwisant zmienia - no to dobra niech zmieni. Ale to trzeba zmierzyć suport- mówie że nie trzeba mierzyć bo to Hollowtech na sztywną oś- zawołali serwisanta - no takich niestety nie mają - no to masakra. Tracimy czas, jeszcze zastanawiamy sie co robić, jechać dalej to troche szalony pomysł bo wygląda na to że gwint w suporcie jest wyrobiony a nie wiadomo czy jeszcze całego suportu nie zablokuje, a to nie w kierunku domu a wręcz przeciwnie, w dodatku za kilkanaście kilometrów zaczyna się Słowacja. Dobra raz się żyje, popatrzymy jeszcze w Muszynie albo na Słowacji. Dojeżdżamy do Muszyny, znowu strata czasu- jest sportowo- rowerowy, mają nawet asortyment i górala z HTII ale samego suportu by zmienić to nie bardzo. Dobra, skoro juz tutaj dojechałem na tym trupie to może i pojedzie dalej- najwyżej będzie co wspominać. Olek mnie pociesza że najwyżej będę miał pressfita :) Jedziemy sobie dalej - w końcu przejście graniczne w Leluchowie. Przejeżdżamy Granicę Państwa- i zaczęły się hopki.
Słowackie Wahadło © labudu
Szukając serwisu w Krynicy © labudu
Ja z kolei zacząłem się zastanawiać czy są jakieś inne przepisy czy też obowiązkowe wyposażenie dotyczące rowerów. Co mnie urzekło to z początku była jakieś fajne kruszywo w tym asfalcie- bardzo miło się jechało po tym rowerem, niestety później już było coś innego, bardziej przypominające to co jest w Polsce. Było kilka postojów przez ruch wahadłowy przy remontach. Wyprzedzamy jakiegoś gościa z sakwami, mówi cześć- no chyba Polak bo Słowak by mówił jakieś ajo czy jakoś tak. Akurat zatrzymujemy się na jednych światłach, patrzę czarny Kross- Krasu? Tak coś zagaduję skąd jest- z Gromnika- no to już pewne- Krasu- pytam- potwierdziło się :) Swoją drogą raz go spotkałem na jakiejś nocnej jeździe a później już nie, aż do czasu na Słowacji. Jedziemy przez jakieś wsie, u mnie w głowie legł w gruzach stereotyp że Słowacy to tacy przyjaźni na drogach- jeżdżą tylko ciut lepiej niż w Polsce ale też nie są aniołkami- nie wiem może to wina że strasznie dużo tam Romów i moze to oni tymi autami jeździli. Ale strasznie ich tam dużo, widać prawie całe wsie tam zamieszkują. Słowaków to najwięcej było chyba w Kauflandzie do którego wstąpiliśmy - co tydzień jestem w Kauflandzie w Tarnowie ale muszę przyznać ten na Słowacji zdecydowanie lepszy- więcej towaru, jakoś tak bardziej upakowany i fajne batoniki Olek wynalazł. Przed Starą Lubovną za wsią był taki jeden podjazd po nawrocie, jechałem z przodu, chłopaki zostali lekko, poczekałem- jak mnie wyprzedzili to nie złapałem koła a zaczynał się zjazd i mi odjechali tak że nie mogłem ich dogonić. Musieli poczekać, bo jak Krzysiek dał zmianę pod wiatr to ja nie mam szans samemu.
Na Krzyżówce © labudu
W Spisskiej Beli skręcamy w kierunku na chmury, bo gór nie widać. Chwilkę czekamy na Wojtka bo widać były hopki przejechane mocno i dało mu to w kość- z resztą komu nie- człowiek nie może być już tak świeży jak w Tarnowie. Jedziemy kawałkiem prostego asfaltu, niby wzniesienie 1 czy 2% ale jakos nie możemy żwawo jechać tylko się gnieciemy, nie wiem wiatr czy coś. Ale strasznie dużo tam kolarzy spotkaliśmy, nie wiem na Tourze byli czy po prostu trening ale lewa w górę i jest milej. Zaczęły się podjazdy w lesie, widać jesteśmy obok najwyższych szczytów Tatr, w sumie to nie widać bo chmury wszystko zasłaniają, ale wiadomo że tam są. Na podjeździe każdy swoim tempem, Olek mi odjeżdża, może i bym dał radę ale bym musiał się ujechać a to nie miało sensu. Zaczynam poznawać coś miejsce bo samochodem byłem tutaj z 10 lat temu, tak wgl to trasy jazdy wgl nie znałem, od tego miałem swoich ludzi ale tak wyszło po prostu. Wojtek troszkę zostawał z tyłu, a stwierdziliśmy że trasę zna to pojedziemy szybciej, może na Tour de Pologne zdążymy i spotkamy się w Zakopanem. Gdzieś podobno niedaleko jest Łysa Polana, zaczął się zjazd, jak Krzysiek depnął na zjeździe to chyba 70km/h było a mi zabrakło przełożeń- nie dało rady się utrzymać bez strumienia. Doszedłem ich dopiero na dosyć ostrym zakręcie- jednak technika ala motocyklowa składania się w zakrętach pomaga w takich sytuacjach. Dalej już bliżej reszty jedziemy i skręcamy niby na Łysą Polanę ale coś nam się nie wydaje by to było to. Sprawdzam na GPSie gdzie jesteśmy i jakie mamy drogi mimo że na telefonie jeszcze widnieje Telekom SK a już w Polsce chyba jesteśmy. Okazało się bez tragedii bo kosztowało mnie to tylko 8 groszy ale tragedią był dojazd do Zakopanego na czas ponieważ byliśmy w jakiejś miejscowości Brzegi a był remont i dojazd do Bukowiny trochę mało ciekawie wyglądał. Okazało się że na tych bocznych drogach też są podjazdy i to niemałe, coś ponad 10% tam było. I każdy z naszej trójki jechał sobie sam
Obok Wielkiej Krokwi © labudu
Wyjechałem na górę i pojechałem prosto bo wydawało mi się że Olek mi tam mignął. Krzysiek zatrzymał się na bufecie, a ja odczytałem że mkniemy do Zakopanego. No więc cisnąłem, ale Olka nie dogoniłem. Na mapę nie chciało mi się patrzeć, drogi nie znałem ale gdy zobaczyłem na rondzie w Bukowinie że skręt najbardziej na lewo jest na Poronin to wiedziałem że coś nie tak bo chyba mieliśmy bardziej od południa do Zakopca wjeżdżać. Ale pocisnąłem na Poronin, mocno na zjeździe i na płaskim, dojechałem do Zakopianki ale Olka nie dogoniłem - już wiedziałem że musiał pojechać inną drogą. Patrzę na telefon- nieodebrane połączenia od Krzyśka i Olka- przypomniałem sobie że głośnik mi się popsuł i nie mogłem słyszeć jak dzwonili. Próbowałem dzwonić, 13:28 mijam znak Zakopane i udaję się w kierunku Wielkiej Krokwi. Dojeżdżam do Ronda i zobaczyłem autobus Saxo Tinkoff i inne autobusy jadące w kolumnie czyli że Tour już przejechał. Dodzwoniłem się do Olka- nie bardzo wie gdzie jest ale ma podjazdy więc jest fajnie. Po chwili przyjeżdża Wojtek- dobra beka- miał przyjechac ostatni bo został z tylu- ale jak się okazało przyjechał zgodnie z trasą. Stoimy chwilę, coś zjadłem, coś wypiłem patrze koszulka BBOT więc w pogoń za Olkiem. Dogoniłem go i pojechaliśmy pod skocznie gdzie jak się okazało czekał Krzysiek. Zrobiliśmy sobie fotkę, jeszcze zobaczyłem jakąś koleżankę w stroju Saxo z 2014 :)
Tatrów nie ma :P © labudu
No więc zaczęło się szwędanie po Zakopanem, mieliśmy iść na pizzę ale pizzerie zamknęli, na Krupówkach spotykamy Bartka, chłopaki zostali rozmawiać, ja w sumie ułamek wcześniej pojechałem szukać pizzerii na Krupówkach. Z początku delikatnie powoli się tocząc- ale prawda taka że nic tam nie ma a jak coś jest to pozajmowane. Powrót do chłopaków już z nerwem czyli dobrym slalomem pomiędzy pieszymi. A już jadąc w dół na mnie klęli że rower na Krupówkach. Jeszcze myślałem że jakiś sklep rowerowy się znajdzie w Zakopanem ale nie ma szans- to turystyczna miejscowość. Próbujemy jeszcze jakąś Pizzerie trochę dalej od centrum ale też miejsca nie ma. Ostateczne wylatujemy do Poronina i przy skręcie na Bukowinę spotykamy całkiem fajną pizzerie. Pizza 32cm- jedna to będzie mało- Olek bierze dwie- w sumie ja jestem głodny a stwierdzamy że 32cm to mała pizza więc też biorę dwie, Krzysiek z Wojtkiem biorą po jednej. Nie ma co- z tymi dwoma pizzami to przesada była, chyba były trochę większe bo już nie daliśmy rady zjeść. Strasznie dużo czasu nam zeszło z tą pizzą, jeszcze delikatesy i jakoś około 16:40 wyjeżdżamy w drogę, Wojtek pojechał wcześniej, miał czekać na jakimś tam skrzyżowaniu. Wspinamy się do Bukowiny i widać idzie burza, łapie nas niemal na szczycie i zaczyna sie chyba gradobicie. Ale chmura idzie w kierunku północnym więc chowamy się chwile pod parasolem, telefony do foli, Olek ma kubrak to na plecy i lecimy, może uda się wyprzedzić chmurę. Na zjeździe strasznie wali wodą po oczach a po asfalcie woda leje się strumieniami. Strach jechać szybko, z początku max 40, później trochę szybciej ale już stracha miałem lekkiego.
Samochodzik Omegi © labudu
Przestało padać, Wojtek na nas czeka- wniosek jest prosty- chmura tu, chmura tam trzeba gonić. Jedziemy jakimiś bardziej bocznymi ścieżkami i trochę nam burza zastawiła drogę- ciężko będzie ją ominąć. Jeszcze się dowiedziałem że będzie jakiś podjazd- ale niestety tam gdzie jest chmura. Całkiem miły podjazd, mało ruchliwy, zapewne wspaniałe miejsce do treningów szosowców- serpentynki na podjeździe w lesie :) Niestety w połowie podjazdu sen się skończył- zaczęło padać, ba to było wręcz tzw oberwanie chmury. I tak sobie mokniemy na tym podjeździe, na złość nie ma się nawet gdzie zatrzymać- no to trafiliśmy z pogodą... Zjeżdżamy w dół i zatrzymujemy się na pierwszym lepszym przystanku- nie pada ale i tak jesteśmy cali mokrzy, w sumie to mogliśmy jechać bo i tak juz wszystko jedno. Ale chmura powoli przeszła, wypogodziło się to pojechaliśmy dalej i chyba jechaliśmy zbyt szybko bo znów trafiliśmy na tą samą chmurę. Ale już bez zatrzymywania bo późno i ciemno się robi. Zaczął się problem z okularami- wziąłem przyciemniane więc żeby cokolwiek widzieć pasuje je zdjąć ale znowu wtedy woda leci do oczu. Oj był z tym problem, ostatecznie miałem je na czubku nosa- chroniły przed wodą a górą coś tam widziałem. Gdy było już mniej wody to je całkiem zdjałem. Przy głównej drodze spotykamy Wojtka który wyjechał nieco wcześniej, ale juz jedziemy swoim tempem. Przed Sączem widzimy dwie straże przy rzeczkach- masakra już pozalewane, a pada pewnie kilka godzin. Ostatnie kilometry przed Nowym Sączem zleciały dosyć szybko, decydujemy się na postój, najpierw w Biedronce a później na Orlenie. Zaletą Orlenu jest to że mają coś ciepłego, a poza tym jest sucho a Olek sobie Garmina może naładować. Podczas gdy piję sobie czekoladkę a wolne elektrony wpływają do Garmina przyjeżdża Wojtek- jednak też go skusiła ta stacja. Siedzimy tam dłuuugi czas bo jest ciepło, prawie zdążyłem wyschnąć, a z klientów- mało kto kupował paliwo- większość wódkę lub piwo. Ehhh ten kraj zamiast pić siedli by na rower i pojechali do Zakopanego. Nie wiem o której godzinie ale na pewno już po 22 wyruszamy na Tarnów- zaletą jest to że już nie pada, ale asfalt ciągle mokry.
Przed Kauflandem © labudu
Przed Kauflandem 2 © labudu
Przed Kauflandem © labudu
Gdzieś na Słowacji © labudu
Rozgrzewając się wyjeżdżamy z Sącza i zaczynają się serpentynki :) Minęły bardzo szybko- zawsze powtarzam że w nocy jedzie się lepiej bo górek nie widać :) Zjeżdżamy w dół, gdzieś na zjeździe zauważam że licznik nie liczy km. Zatrzymuję się i chyba go już całkowicie zalało- nic nie pokazuje . No nic, całe liczenie kilometrów poszło w las i teraz trzeba kombinować i dystans wpisać na czuja z endomondo. Przed Zakliczynem jeszcze mocniejsza zmiana z mojej strony, dojazd do ronda i można jechać dalej. Już nie wspinamy się na Lubinkę lecz jedziemy wzdłuż Dunajca. Na hopkach Olek jeszcze szarpie do przodu- masakra- skąd w nim ta moc :) Wyjechaliśmy w górę - do Rzuchowej i do Tarnowca pod szkołę. Tam rozstajemy się z Olkiem, szybko bo jak się zagadamy to zejdzie a jest jakoś 40 minut po północy. Zawada idzie nadspodziewanie gładko chociaż nie powiem że lekko.
Samochodzik Omegi © labudu
Dżajant © labudu
AG2R autobus © labudu
Przed Krokwią © labudu
Ogólnie wyjazd bardzo na plus, dzięki chłopaki za towarzystwo. Mam nadzieję że nie zamulałem za bardzo. Z mojej strony jestem zadowolony że tyłek nie bolał oraz że przez całą trase nie zjadłem żadnego żelu czy też magnezu :) Trzymałem się na tym co naturalniejsze. Szkoda tej awarii bo popsuła humor i czasu sporo. W domu okazało się że gwintu z prawej strony ramy już nie mam, ale od czego są podkładki na suporcie- wyjąłem jedną i jakoś się trzyma. Teraz pozostaje pytanie- kiedy następny raz ? Dzięki :)
Sucho nie było © labudu
Trochę popadao © labudu
Wojtek w Saczu © labudu
Olek na Orlenie © labudu
komentarze
Gratuluje Wam tej wyprawy ;) Łatwo nie było jak widać.