Sierpień, 2015
Dystans całkowity: | 1878.44 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 71:21 |
Średnia prędkość: | 26.33 km/h |
Maksymalna prędkość: | 77.00 km/h |
Suma podjazdów: | 22039 m |
Maks. tętno maksymalne: | 189 (94 %) |
Maks. tętno średnie: | 173 (86 %) |
Suma kalorii: | 59253 kcal |
Liczba aktywności: | 22 |
Średnio na aktywność: | 85.38 km i 3h 14m |
Więcej statystyk |
Zakliczyn
-
DST
58.60km
-
Czas
02:18
-
VAVG
25.48km/h
-
VMAX
60.00km/h
-
HRmax
150( 74%)
-
HRavg
109( 54%)
-
Kalorie 1719kcal
-
Podjazdy
765m
-
Sprzęt Scott Foil Premium Di2
-
Aktywność Jazda na rowerze
Plany były bardziej ambitne, ale organizm je zweryfikował. Pierw dwie godziny jechałem na Rychwałd, później godzine zjeżdżałem do Janowic, dojechałem do Zakliczyna i skapitulowałem. Nawrót na rondzie i już po płaskim co mi się często nie zdarza powrót wzdłuż Dunajca do domu. Tuż za rondem w Zakliczynie mija mnie auto z rowerem na dachu, wszystko wskazuje na to że to Piotrek z Łękawicy, odmachane i jadem dalej. Dalej nie pamiętam już nawet co się działo, wiem że wracałem koło DPSu w Nowodworzu. Tempo trochę trzepackie.
Dookoła Tatr
-
DST
211.30km
-
Czas
08:18
-
VAVG
25.46km/h
-
VMAX
77.00km/h
-
HRmax
159( 79%)
-
HRavg
114( 56%)
-
Kalorie 7526kcal
-
Podjazdy
3240m
-
Sprzęt Scott Foil Premium Di2
-
Aktywność Jazda na rowerze
Pojawił się pomysł, byli chętni więc nie pozostało nic tylko go zrealizować. Pobudka o 2:45, szybkie pakowanie ale i tak wyszło zbyt długo, wyjazd z domu jakoś kwadrans po 3, samochodem, bo rowerem to trochę nieludzka pora :D Do Krakowa, tam przepakowanie tak aby nie było ryski na rowerach i dalej z Marcinem do Zakopanego :D Tam oscypki i wolne pokoje- jak to w polskich górach. Dogodny parking znajdujemy jakoś tuż po 6, wychodzimy z auta - ale zimno. Okazało się że jest 6-7 stopni, ubieram kurtkę no bo bez przesady :P Rowery gotowe, my też, no to w drogę :) Kurtkę zostawiam, zbędny balast mi niepotrzebny, dwuosobowy peleton- ja i Marcin, reszta siedzi przed TV. Na początek kręcenie nawet z góry żeby było cieplej. Później jakby ciut cieplej się zrobiło, to w Zakopanym ktoś stwierdził że umyje asfalt, droga cała mokra a nam chlapie po rowerach. Akurat dziś, pewnie nie myli od zimy ale akurat dziś musieli. Pierwszy kierunek to Łysa Polana, przejeżdżamy mokrym asfaltem i dalej w górę. Jeszcze gdzieś na płaskim poprawiam czujnik od licznika bo coś się przestawił w transporcie. Na podjeździe zdecydowanie lepiej jedzie Marcin, ja się dosyć męcze, ta wczorajsza Krynica to jednak nie był dobry pomysł. Staram się jechać równo i chyba mi to wychodzi, ale jak Marcin będzie tak jechał całą trasę to ja padnę. Wyjeżdżamy na górę i zjazd serpentynkami w dół, można powiedzieć że się rozgrzałem i na zakrętach mogłem się pobawić :D O tej porze nawet dużej kolejki nad Morskie Oko nie ma :) Przed granicą upewnienie się ze transfer danych w telefonie wyłączony i jedziemy dalej :)
Ktoś się zlał © labudu
Nie chce się spać © labudu
Zimno © labudu
Łyso mi © labudu
Kawałek jakby podjazdu, później długi długi zjazd ale łagodny więc prędkość bez przesady. W końcu dojeżdżamy do bardziej znanych mi fragmentów. Jakoś szło bo ciągle w dół :D W końcu skręcamy w prawo i zaczyna się lekki ale długi podjazd. Redukuję na młynek i trach. Przypomniałem sobie że miałem wyregulować ogranicznik ale zapomniałem i łańcuch spadł. Zakładam i chce jechać dalej ale skacze. Dziwne, oglądam co się dzieje, nic w sumie nie widzę, dopiero Marcin stwierdza że łańcuch skrzywiony. Pomysł na wyprostowanie też miał dobry, a co najważniejsze skuteczny, dwa imbusy i skręcać w przeciwnym kierunku. Jeden z imbusów idealnie pasuje w łańcuch 11s :D I dało się jechać dalej :D Dalej więc lekko pod górkę a gdy się zrobiły lepsze widoki to przerwa na batona.
Patrz jakieś hopki, może jakiegoś koma zrobimy? © labudu
Ta fotka lepsza bo beze mnie
Znowu góry © labudu
Nudno na szosie © labudu
Asfalt pierwsza klasa © labudu
Później spokojna jazda dalej, gdzieś w międzyczasie jakieś klaksony nie wiadomo w sumie dlaczego ale to standard. Mijamy Smokowiec i skręcamy w prawo na wisienke dzisiejszej jazdy- podjazd na 1670m n.p.m. czyli pod Sliezsky Dom. Jest to chyba najwyżej położona droga "asfaltowa" w Tatrach, chociaż miejscami to sprawa dyskusyjna czy to asfalt czy nie. Zaczęliśmy podjeżdżać z lekkim niedowierzaniem, ale i zapałem, pierwszy raz jedziemy tak długi podjazd. Od zjazdu z głównej drogi to jakieś 700 metrów przewyższenia na 7 kilometrach. Ten zapał dał się nam we znaki, bo jechało się nadspodziewanie fajnie, jednak kolejne spojrzenia na wysokość dały do zrozumienia że jeszcze sporo góry zostało. W końcu podjęliśmy mądrą decyzje- zwalniamy bo jeszcze sporo km przed nami, dalej równym tempem mijamy kolejne osoby, sporo turystów z buta przechodziło. Zdecydowanie wolę podjeżdżać niż
podchodzić po asfalcie. Najpierw mocne serpentyny, później trochę droga się
wyprostowała to znowu sie zaczęły dziury, przepusty itp. Droga stała się
bardziej Polska niż Słowacka. W sumie z metra na metr jechało mi się coraz
lepiej, nogi co prawda czułem bo kawał górki jest, to trzeba zwolnić bo zaczął
się konkretny szuter. Ale na szczeście po otoczeniu widać ze do celu już
blisko, co chwile spojrzenie na mio żeby sprawdzić wysokość, wychodzi na to że
jego auto ustawienie kłamie o jakieś 16 metrów- niedużo. W końcu docieramy do celu- jakiś hotel, jeziorko, fajnie, wysokość 1670m n.p.m. wyżej w Tatrach szosą chyba wjechać się nie da :) Kilka fotek, chwila odpoczynku taka dłuższa i zjeżdżamy w dół. Na zjeździe było co robić, aż ręce zaczęły boleć, przynajmniej mnie. Dalej podjazd w kierunku Strybskiego Plesa, jedziemy jednak już czuć tą górke co jechaliśmy przed chwilą, Dojeżdżamy jakiegoś gościa w fluo koszulce, mijamy go dosyć lajtowo, ale gość sie chyba epo nażarł i zaczął się ścigać.
Prawie u celu © labudu
Sobie stoi © labudu
1670 nad Bałtykiem © labudu
Zasłaniam panorame © labudu
Jestem wysoko © labudu
Znaczy w sumie to on się ścigał, my nie, ale zrobił nas obu i teraz żyje w chwale że jest prosem. My wyjechaliśmy i dalej kilometry zjazdu , zjazd sie skończył i miłe płaskie było, ale takie jakieś dziwne- chyba z wiatrem, w każdym razie lecieliśmy 45 miejscami nawet 50km/h i to bez większego wysiłku. Ale trzeba zrobić pitstop, zjeżdżamy do Wawrzyszowa i udajemy się do jakiegoś baru na bufet. Siedzimy chwilę pod namiotem i ruszamy dalej, dojeżdżamy do autostrady ale mijamy ją i lecimy przez jakieś wsie. Tam trzeba uważać bo dużo dziur, poza tym mandaty podobno wysokie i płatne na miejscu więc trzeba patrzeć na licznik. Dalej ciężki odcinek, jakby pod wiatr, znowu mijamy dołem tą zaniedbaną autostradę i dojeżdżamy do jakiegoś Liptowskiego Mikołazu. Z 5 razy chciałem skręcić w prawo ale to jeszcze nie tu, w końcu jakieś jezioro i kierujemy się już jakby bardziej na północ. Marcin mnie ostrzega że jeszcze jeden czy dwa mocne podjazdy. Jedziemy gdzieś w prawo, klimaty jak typowa słowacka wieś. Sklepu chyba żadnego nie ma, dodatkowo Marcina złapały skurcze i się walnął gdzieś w trawie pod krzakiem, to ja też znalazłem miejsce w cieniu i tak zleciało trochę czasu na kolejny odpoczynek. W końcu ruszamy i do góry, z początku niepozornie, później już było co kręcić. Kręciłem tak by nie robić ucieczek, ale też już czułem kilometry w nogach, inteligentnie poprowadzona droga, fajnie zboczami i nawet się to wiło miło. Później jakiś niebezpieczny zjazd, pokonany z dosyć niebezpieczną prędkością, przejazd przez kamieniołom i dojeżdżamy do Zuberca. Tam gdzieś zapaliła mi się rezerwa , sklepy pozamykane ale coś znaleźliśmy i dotankowałem Coli i jakiś fajny miętowy baton był. Czułem się jak po vervie więc ruszyliśmy dalej. Znowu jakaś fajny podjazd, tym razem bardziej w cieniu i był mniejszy chyba, przynajmniej tak wyglądał, wyjeżdzamy z lasu i zaczyna się znowu płasko. Kręcenie, fotki jakieś porobiłem, na jednym z podjazdów zrobiłem pokaz mocy- eee nawet jeszcze noga jest. Chwilę później jakiś gość na motorowerze i to takim prawdziwym nas zaczyna wyprzedzać, dokręciłem mocniej ale cwaniak mi drogę zajechał i musiałem zwolnić, ale jak się zorientował że go wyprzedzam to zaczął dokręcać pedałami. Myślałem że padnę ze śmiechu, ciekawe ile koni mu dodało to kręcenie :D W końcu znak Polska, czas właczyć transfer w telefonie.
Mozna ogladać © labudu
Widoki dwa © labudu
Dojeżdżamy do głownej drogi i już spokojniej w ramach nijako rozjazdu podróżujemy do Zakopanego. Gdzieś w połowie drogi natrafiamy na jakąś kolumnę furmanek, dorożek czy coś tego typu, jakieś wesele chyba. A za nimi korek na kilometr albo więcej. Wyprzedzanie po jednym aucie i powrót na swój pas. Męczące ale jak wyprzedziliśmy to już był luz do samego Zakopanego. Tuż przed miastem robię ucieczkę i końcowy sprint, a tak na poważnie to pojechałem auto otworzyć. Na miejscu świadomość solidnie wykonanej roboty, pakowanie i powrót do domu :)
https://www.endomondo.com/users/10659371/workouts/572824954
Koniec © labudu